Na co dzień pracuję w korporacji. Rodzina, dzieci, stres. Kiepskie samopoczucie i poczucie osaczenia. Za mało ciszy, spokoju i czasu dla siebie. Znacie to? Rozmawiamy z kimś, kto szukając miejsca dla siebie, przekracza granice swojego ciała. Kto to jest i jak to robi? Przeczytajcie wywiad.
Jakub Abramczuk zawodowo jest specem od multimediów i „internetów”, a jego pasją stało się bieganie, które odkrył po trzydziestce. Odnalazł w nim sposób na siebie, połączył to z blogiem i w ten sposób powstało jedno z najlepszych miejsc w internecie o bieganiu – 100hrmax.pl. W 2016 roku Jakub stanął na pudle w plebiscycie na Biegowego Dziennikarza Roku. A czy ma osiągnięcia sportowe? O tym dlaczego to robi i co osiąga dowiecie się z naszego wywiadu.
Wszystkie zdjęcia są własnością Jakuba Abramczuka
Jakub Abramczuk: Pewnie od żłobka. Z tym, że miałem kilka dekad przerwy i na biegowe ścieżki wróciłem dopiero po trzydziestce. A wróciłem, bo potrzebowałem znaleźć trochę spokoju i czasu, który będę miał dla siebie samego. Pierwsze dziecko, praca w korporacji. Za dużo bodźców, za mało ciszy i spokoju. Bieganie dało mi to, czego poszukiwałem, a przy okazji pozwoliło bardzo poprawić kondycję i spalić niepotrzebne 10 kilogramów. Okazało się też, że mam niezłe geny (rodzice także mieli sukcesy sportowe) i po roku i ciut od pierwszego truchtu machnąłem maraton w 3:26. Fajnie było…
Później bywało różnie. Lata bardzo biegowe, lata bardziej rowerowe czy na siłowni, niemniej zawsze aktywnie. Aktywność fizyczna pozwala mi odreagowywać rzeczywistość i regenerować się, a kiedy odkryłem biegi górskie, totalnie się zakochałem. To było to sedno. Sport. Cisza. Walka. Przekraczanie samego siebie. Szczęście.
JA: Im dłuższy dystans, tym lepiej się bawię. Mam swoje lata na karku i raczej niedźwiedzią wagę startową. To są średnie parametry do biegania mocnych, krótkich zawodów. Równocześnie mam dość mocny łeb i lubię poniewierkę, kiedy po nocy w trasie wyzwaniem stają się nie tyle inni zawodnicy, a nasze własne ciało i coraz bardziej zakręcone myśli. Co do mojego największego sukcesu… niech pomyślę. To będą trzy bardzo różne rzeczy. Na trzecim miejscu pudło w kategorii wiekowej w Grand Prix City Trail (to seria terenowych biegów na dystansie 5 km). Miejsce drugie zajmuje 50K poniżej czterech godzin, które zrobiłem w ramach przygotowań do mojego pierwszego ultra (Rzeźnik). Na miejscu pierwszym jest start w roku 2015 w Łemkowyna Ultra-Trail na dystansie 150 kilometrów. Ponad trzydzieści godzin na trasie nie jest spektakularnym czasem, ale podczas biegu doświadczyłem takich rzeczy, że nie zapomnę o nim do końca mojej biegowej przygody. No i bardzo wysoko cenię podium w Everest Run. Zrobienie ponad 12.000 metrów przewyższenia na hotelowej klatce schodowej, to było coś.
JA: Ponieważ człowiek to istota społeczna? To najprostsza odpowiedź. Masowe biegi zaspokajają kilka potrzeb: można się spotkać z ludźmi, którzy mają taką samą pasję, można się zmierzyć ze swoimi ograniczeniami i sprawdzić czy jest się lepszym, niż było wcześniej (a kto by nie chciał) no i na koniec można się pochwalić medalem, czy koszulką, a przecież na pochwały jest łasa większość z nas. Aczkolwiek sam fascynację masowymi startami mam za sobą. Asfalt mnie już kompletnie nie pociąga, biegi górskie, terenowe – tak, i tam bardzo doceniam fakt, że udział w zorganizowanych imprezach ułatwia całą zabawę. Trudniej byłoby zrobić 100 czy 150 kilometrów z całym zaopatrzeniem niesionym na swoich plecach, a na zawodach trasa jest oznakowana, co kilka godzin coś do jedzenia można dostać, a czasami nawet autobus podwiezie do bazy z mety. Luksus. No i mam ciut „terenowych” znajomych. Lubię przebywać przy tych ludziach i chociaż jesteśmy z bardzo różnych miejsc w kraju, to czasami uda nam się zbiec razem w jednym czy drugim miejscu. Czyli też jestem społeczny? Hmm… chyba trochę tak.
JA: A to zabawna historia jest. Aktywny w sieci jestem od bardzo dawna – będzie z 20 lat od momentu, kiedy postawiłem swoją pierwszą witrynę WWW. Lubię opowiadać o tym, co mnie kręci i o tym, co mnie irytuje, natomiast o sporcie pisać mi się nie chciało, póki PolskaBiega (sportowy serwis prowadzony przez mojego byłego pracodawcę) nie odpaliła akcji, w ramach której przygotowywali pracowników do startu w maratonie. Jednym z warunków uczestnictwa było prowadzenie na stronach PB bloga biegowego. Odezwała się wtedy moja urażona ambicja i stwierdziłem, że skoro nie zaprosili mnie do akcji, to założę własnego i stanie się on tamże najpopularniejszym. Co też się stało. A potem jakoś to samo poszło i chociaż blogi na PolskaBiega od dawna nie istnieją, to ja nadal piszę, już pod własną marką 100hrmax.pl.
JA: To zależy. Kiedy trenowałem pod łamanie trzech godzin w maratonie, czy kiedy wychodzę na trening, który z założenia ma być mocnym akcentem, to oczywiście mierzę wszystkie parametry, których mierzenie ma sens. Zaś, jeżeli jestem w okresie rehabilitacji czy roztrenowania, to „bujam się” po lesie i poza informacją, która jest godzina, innych danych nie potrzebuję. Równocześnie jestem zwolennikiem szkoły treningowej, że jeżeli ćwiczymy, to treningi są po coś. Czyli po pierwsze, powinny nas prowadzić do celu, po drugie, powinny być sprofilowane. Jak długas, to długas. Jak drugi zakres, to drugi zakres. Jak podbiegi, to podbiegi. Kiedy trenuję, staram się nie biegać „tak sobie”. Szkoda na to czasu.
Żeby nie robić nic na siłę. Owszem, bieganie stało się bardzo modne, ale nie jest to jedyny sport, który można uprawiać amatorsko. Równocześnie, jeżeli chcemy mieć lepsze wyniki, to od pewnego poziomu zaczyna zajmować całkiem dużo czasu. Jeżeli ktoś chce spróbować, to niech kupi sobie najprostsze buty i pójdzie rano/wieczorem (najprzyjemniejsze pory dnia) na pół godziny do parku potruchtać, przeplatając bieg z marszem. Spodoba się? Niech powtórzy. I wtedy samo się zacznie. Ale podkreślam kwestię doboru butów. Według mnie najgorszą rzeczą, jaką możemy sobie zafundować na początek przygody z bieganiem, jest wydanie dużej sumy pieniędzy na buty z rozbudowaną amortyzacją i spadkiem (dropem) „pięta-palce”, ponieważ w ten sposób od samego początku nauczymy się techniki biegu niezgodnej z naszą naturą. A za to w przyszłości zapłacą nasze kolana.
JA: To trudne pytanie. Jasne, że kuszą Lavaredo, MIUT czy Ultra-Trail Mt. Fuji, ale prawdę mówiąc mam nadzieję, że będzie to coś, czego jeszcze nie odkryłem. Oraz bardzo mi zależy, aby powrócić na trasę Ultra-Trail du Mont-Blanc i pomścić porażkę z 2016 roku. Uwzględniając moją obecną kondycję i fakt, że muszę ponownie zebrać punkty kwalifikacyjne, jest to zadanie na co najmniej najbliższe trzy lata. W odległej przyszłości chciałbym też pobiec jakąś górską nockę z moimi dzieciakami. Mam jakieś 10 lat, by sprzedać im moją pasję. Czas pokaże, czy mi się uda.
Przeczytaj także poradnik Jakuba: Jak kupić dobre buty do biegania.