Podróżując po Wietnamie, postanowiliśmy odwiedzić północną część tego kraju. Udaliśmy się tam, by w wioskach położonych w pobliżu miasteczka Sa Pa podziwiać piękne tarasy ryżowe. Chcieliśmy również wspiąć się na szczyt Phan Xi Pang (3143 m n.p.m.) – najwyższy szczyt Wietnamu i jednocześnie najwyższy szczyt Indochin w paśmie Hoang Lien Son.
Korzystając z oferty hoteli i biur turystycznych w Hanoi możemy wybierać spośród wielu wariantów wyprawy na szczyt. Turystom o dobrej kondycji rekomendowany jest zwykle dwu lub trzydniowy trekking. My zdecydowaliśmy się na dwudniową wycieczkę. Kierując się w stronę gór, do ostatniej stacji Lao Cai na północy Wietnamu dotarliśmy z Hanoi nocnym pociągiem. Z kolei do miasteczka Sa Pa, położonego u stóp masywu Hoang Lien Son dowiózł nas niewielki bus wysłany po gości przez recepcję hotelu, w którym mieliśmy zarezerwowany nocleg.
Położone na wysokości około 1600 metrów n.p.m., na wzgórzach oddzielonych głęboką doliną od masywu Phan Xi Păng, miasteczko Sa Pa jest główną bazą, z której organizowane są wyprawy w góry. Wokół Sa Pa wytyczono wiele pieszych szlaków o różnej długości i stopniu trudności. Swoją popularność wśród turystów miasteczko zawdzięcza wspaniałym widokom, pięknej scenerii i przyjemnemu klimatowi.
Pierwszy dzień naszego pobytu w tej części Wietnamu poświęciliśmy na „rozruch”, w ramach którego zorganizowaliśmy sobie blisko 30 km trekking po górskich wioskach okolicy Sa Pa. Podczas całodziennego spaceru towarzyszyły nam kobiety z pobliskiej wioski. Ubrane w kolorowe ludowe stroje, ot tak, przyłączyły się do nas już w Sa Pa. Przypuszczaliśmy, że kiedy dotrzemy do celu – jednej z wiosek, będą chciały sprzedać nam jakieś wyroby lokalnego rękodzieła. Tak też się stało, jednak okazało się, że ich rola na tym się nie kończyła. Podczas wędrówki, te miłe panie, starały się nam pomagać w pokonywaniu trudniejszych odcinków trasy (np. przeprawy przez rzekę), a dodatkowo z przyjemnością pozowały nam do zdjęć.
Trasa, którą szliśmy, wiła się wzdłuż tarasowych pól ryżowych oraz w sąsiedztwie skromnych drewnianych chatek. W oddali na tle niebieskiego nieba, cały czas majaczył szczyt Phan Xi Păng.
Prócz walorów przyrodniczych i krajobrazowych tego zakątka, jedną z głównych turystycznych atrakcji jest spotkanie z kulturą plemion przybyłych w rejon Sa Pa z Laosu i południowych prowincji Chin. Opisywane tereny zamieszkują ludy: Dzao, Hmong i Tay. Każde z plemion szczyci się odrębną kulturą, tradycją i językiem. Niektóre z nich dzielą się na jeszcze mniejsze społeczności. Przykładem mogą być Hmongowie: Czarni, Biali, Zieloni, Czerwoni i Kwieciści. Przynależność napotkanej osoby do konkretnej grupy społecznej można rozpoznać kierując się kolorem jej codziennego stroju.
Ludność zamieszkująca okoliczne tereny trudni się przede wszystkim rolnictwem, w szczególności uprawą ryżu na podmokłych poletkach tworzących urokliwe tarasy ryżowe. Popularne jest również wytwarzanie ubrań, mat, wyplatanie koszy i drobna produkcja rękodzielnicza, która następnie sprzedawana jest na lokalnych targach.
Nasz pobyt w północnej części Wietnamu przypadł na weekend. Korzystając z okazji, w niedzielny poranek, udaliśmy się na targ zlokalizowany w centrum Sa Pa. Miejsce zaskoczyło nas eksplozją barw. Mieliśmy możliwość podziwiania niezwykle kolorowych ludowych strojów, w które ubrane były kobiety handlujące rękodziełem.
3 maja, skoro świt, wraz z naszym przewodnikiem, który miał nas doprowadzić na szczyt góry, zapakowaliśmy się do busa i pojechaliśmy w kierunku przełęczy. Tam rozpoczęliśmy trekking.
Po przekroczeniu bramy Parku od razu zanurzyliśmy się w dżungli. Trasa marszu początkowo biegła wzdłuż rzeki, poprzez obfitujący w ciekawe gatunki roślin las deszczowy. Z każdym krokiem pięliśmy się coraz bardziej pod górę. Ostatni odcinek prowadzący do obozu, w którym mieliśmy pozostać na noc, wiódł bambusowym gajem, kamienistą ścieżką pełną mokrych i śliskich korzeni.
Po około pięciu godzinach dotarliśmy do Phan Xi Păng Base Camp. Tam, w jednym z pomieszczeń blaszanego baraku mogliśmy pozostawić nasze plecaki. Ten sam budynek, poza funkcją magazynu jednocześnie pełnił rolę stołówki, przebieralni, łaźni i sypialni. Po skromnym posiłku czekał nas jeszcze kilkugodzinny marsz na szczyt dachu Indochin.
Wychodząc na przełęcz powyżej obozu trafiliśmy wprost na plac budowy (gruzowisko, rusztowania, belki, stalowe liny i dźwigi niczym stado żurawi na łące). Okazało się, że nasz szlak zbiegał się z trasą budowy kolejki linowej, która finalnie została uruchomiona w lutym 2016 roku. Wspomniana kolej linowa ma swój początek w okolicach Sa Pa i prowadzi do punktu widokowego położonego pod Phan Xi Păng.
Gdy podziwialiśmy ogrom wykonanej przez robotników pracy, jednocześnie myśleliśmy o tym, że w chwili uruchomienia kolejki wielu przewodników i tragarzy straci ich jedyne źródło utrzymania. Mieliśmy tylko nadzieję, że wraz z ukończeniem inwestycji znajdą się pieniądze i ludzie, którzy uprzątną zalegające na szlaku tony śmieci pozostałych po budowie kolejki. Towarzyszące nam wątpliwości nie przeszkodziły jednak w podziwianiu uroku gór. Pomimo, że znajdowaliśmy się na wysokości ponad 3000 m n.p.m. zbocza porastało istne bogactwo pięknie kwitnących i pachnących drzew i krzewów. Bujna flora zawdzięczała swą obfitość wysokiej wilgotności powietrza i częstym w tym rejonie opadom deszczu. Co prawda podczas dwóch dni naszego pobytu nie padało, mimo to szlak przed samym wierzchołkiem góry i tak był mokry i błotnisty. Na szczyt można się było wdrapać jedynie chwytając się rosnących wzdłuż ścieżki łodyg bambusa. Gdy w końcu dotarliśmy do celu naszej wędrówki ujrzeliśmy rozpościerające się po horyzont góry. W świetle popołudniowego słońca widok był niesamowity… Jak się okazało, droga w dół wymagała o wiele większej uwagi niż trasa na szczyt. Schodząc, na śliskim szlaku, udało nam się „zaliczyć” kilka spektakularnych upadków.
W obozie czekała na nas ciepła kolacja składającą się z kilku lokalnych dań: zupy z makaronem ryżowym z dodatkiem mięsa z kurczaka o specyficznym posmaku trawy cytrynowej, sałatki ze smażonych paproci (lokalnego przysmak), tofu czyli sera sojowego w sosie pomidorowym, gotowanej kapusty oraz kurczaka i wołowiny. Tradycyjnie nie mogło też zabraknąć dużej miski ryżu. W nocy w obozie ciężko było choć zmrużyć oko. Barak wypełniony był po brzegi wielojęzyczną rzeszą turystów. Podczas gdy jedni ponownie przeżywali zdobywanie szczytu, inni w tym samym czasie zbierali informacje na temat tego jak jest na górze. Kiedy międzynarodowe towarzystwo w końcu zmorzył sen, w pobliskim stawie obudziły się żaby. Do ich koncertu dołączył się wiatr, który jako perkusję wykorzystywał zdrewniałe kije bambusów porastających teren obozowiska. Od czasu do czasu żabom wtórowały obozowe koty przy akompaniamencie skrzypiących na wietrze drzwi.
Rankiem czym prędzej zerwaliśmy się z niezbyt wygodnego posłania. Po skromnym śniadaniu składającym się z zupki z ryżowym makaronem pomaszerowaliśmy w kierunku przełęczy. Stamtąd dotarliśmy do miasteczka Sa Pa, żeby następnie w Lao Cai złapać nocny pociąg, który miał nas zabrać do stolicy Wietnamu – Hanoi.
Close to Nature – znajdziesz nas: instagram