Nie zmęczyć się, a dużo zwiedzić i mieć z tego fun. Czy to możliwe? Tak! Sposób: samochody terenowe, dobre towarzystwo i zakamarki Europy.
Po powrocie z wyprawy samochodami terenowymi po Albanii, w uniesieniu i zachwycie jeden z kolegów napisał na tablicy Facebooka: „Pokonaliśmy prawie 4200 km poprzez Polskę, Słowację, Węgry, Serbię, Macedonię, Albanię i Czarnogórę. Autostradami, drogami i dróżkami, bezdrożami i krętymi serpentynami, po szutrze, kamieniach, piasku i wodzie. Pomimo żaru lejącego się z nieba, kurzu i promili we krwi udało nam się dostrzec piękno tego małego i jeszcze nieodkrytego kraju. Albańska przyroda przytłacza swym pięknem, góry swym ogromem, a woda urzeka swym kolorem. W kraju starych Mercedesów, pysznych serów i piwa Tirana jeszcze wiele można, choć pewnie wraz z rozwojem masowej turystyki się to zmieni, wiec śpieszcie odwiedzić ten malutki kraj leżący gdzieś na skraju Europy, bo naprawdę warto.” Trudno się z taką opinią nie zgodzić.
W lipcu 2012 roku odwiedziłem Albanię już trzeci raz. Gdy mówię znajomym, gdzie jadę lub opowiadam po powrocie gdzie byłem, zwykle spotykam się ze zdziwieniem i zapytaniami czy się nie boję i czy tam jest bezpiecznie. Wybierając się do kraju bunkrów i mercedesów pierwszy raz miałem lekkie obawy, bo nie wiedziałem, co mnie tam czeka. Wokół państwa zamkniętego, odciętego od świata przez wiele lat narosło sporo mitów. Do tego różne głosy, jakie do mnie docierały o albańskiej mafii i ludziach penetrujących góry z bronią w ręku odbierały argumenty przemawiające za pomysłem na wyjazd. Obawy okazywały się na miejscu za każdym razem bezpodstawne. Ostatecznie okolicę jeziora Szkoderskiego, miasta Szkodry i granicy z Czarnogórą odwiedziłem dwukrotnie na rowerze (zobacz: Albania. 3 dni w piekle). Trzeci raz natomiast spenetrowaliśmy wraz ze znajomymi niemal cały kraj samochodami terenowymi, pokonując po nim 1.700 km. Zwiedziłem prawie wszystkie najciekawsze miejsca począwszy od granicy z Macedonią nad przepięknym jeziorem Ohryd i Prespa, przez wybrzeże morza Jońskiego sięgające po Grecję, następnie riwierę nad Adriatykiem, aż po majestatyczne, groźne, lecz urokliwe i trudnodostępne Alpy Albańskie, zwane Górami Przeklętymi (Prokletije). W każdym zakamarku czułem się bezpiecznie, a napotykani ludzie nie byli inni, jak niezmiennie życzliwi. Podróżując na własną rękę można spotkać się z niesfornymi dzieciakami pochodzenia cygańskiego, ciągnącymi za ręce i proszącymi o pieniądze lub z masą łusek z broni palnej na dzikim wybrzeżu i w górach. Można też usłyszeć w nocy strzały z broni, ale w żaden sposób nie przekłada się to na realne niebezpieczeństwo dla podróżujących.
Permanentnie preferujemy i popieramy wszelkie wyprawy organizowane na własną rękę. Cóż takiego się więc stało, że tym razem pojechaliśmy z ekipą organizującą podobne eskapady dla turystów. Otóż ekipa Heerro.com, bo o nich mowa, ma w swojej ofercie ekstremalne wyjazdy offroadowe po bezdrożach i górach w różnych miejscach Europy i nie tylko. Nowością w ofercie jest Albania, co wymagało wyjazdu rozpoznawczego. Taki właśnie był przejazd, do którego dołączyliśmy z zadaniem udokumentowania fotograficznego. Poza tym wyznaczyliśmy ślady GPS, rozpoznaliśmy możliwości noclegowe na dziko, rozpoznaliśmy ceny i atrakcyjność miejsc – gdzie warto pojechać, a co ominąć. Z tego powodu wyprawa była dla nas dziewicza, częściowo improwizowana, prowadzona na bieżąco z dnia na dzień wg jedynie z grubsza nakreślonego wcześniej planu.
Z drugiej strony patrząc, nawet wyjazdy organizowane przez osoby trzecie, w których uczestnicy aktywnie biorą udział, mają wpływ na kształt wyprawy i od nich zależy wiele sytuacji na miejscu, zamiast gęsiego podążać za uniesioną w górę kolorową parasolką przewodnika, dodają doświadczenia i mogą być dobrym punktem startu do późniejszych w 100% własnych wypraw i podróży. Zawsze warto nabierać doświadczenia czerpiąc wiedzę i podpatrując fachowców. W dziedzinie wypraw terenowych nasze doświadczenie jest praktycznie zerowe, dlatego przygoda albańska przypadła nam do gustu. Niezapomnianym dniem było prowadzenie samochodu terenowego przez kilka godzin dokładnie po tej samej trasie, z którą rok wcześniej przez 2 dni w upale i kurzu z ciężkimi sakwami zmagaliśmy się na rowerach. Jakże różne staje się postrzeganie przebytej trasy, nachylenia drogi, oceny nierówności nawierzchni i długości przemierzanego odcinka. Różne punkty widzenia (a właściwie siedzenia) pozwalają w odmienny sposób oceniać podróż.
Wróćmy do Albanii. Szkiperia, bo tak nazywają swój kraj Albańczycy, jest jednym z ostatnich lub dosłownie ostatnim „dzikim” państwem Europy. To znaczy prawie takim, jakie było wiele lat temu, za panowania Envera Hodży. Przy niemal każdym gospodarstwie napotkamy betonowy grzybek – bunkier i prawie każdy obywatel, którego stać na samochód, posiada Mercedesa, a na prowincji powszechne są osiołki. Jednak obraz kraju zmienia się diametralnie i bardzo szybko. Na potęgę powstają nowe asfaltowe drogi, a na wybrzeżu, jak grzyby po deszczu rosną hotele. Póki co, stoją prawie puste, bo wydaje się, że miejsc noclegowych jest więcej niż chętnych do skorzystania. Z tego powodu ceny są niskie. Na wsi, gospodarz, chociaż jedzie na osiołku, to w ręku trzyma telefon komórkowy, a pola kampingowe zaczynają przybierać europejski wygląd i standard – kamping nad jeziorem Szkoderskim prowadzi rodowita Brytyjka.
Tymczasem w Albanii jeszcze można prawie wszystko – wjechać autem na dziką plażę z turkusową wodą lub przedrzeć się wąskimi brukowanymi uliczkami na szczyt miasta Kruja do zamku bohatera narodowego Skanderberga i tam biwakować pod namiotami. Albania jest członkiem NATO i kandydatem do Unii Europejskiej. I chociaż specjaliści twierdzą, że podnoszenie się z upadłości gospodarczej do takiego poziomu, który pozwoliłby wejść w struktury UE może trwać nawet kilkanaście lat, to jest pewne, że Albania z roku na rok zacznie tracić swój specyficzny, niepowtarzalny klimat i prowincjonalny, naturalny urok na rzecz powszechnie znanych w Unii Europejskiej standardów wypoczynku, asfaltowych dróg, betonowych „hotelowisk” i wszechobecnych ograniczeń. Już teraz Unia Europejska dofinansowuje wiele inwestycji, a kapitał zagraniczny zaczyna być coraz częściej widoczny.
Jeśli odwiedzać Albanię to teraz, jak najszybciej. Takiej różnorodności krajobrazowej, kulturowej (kościoły obok meczetów) i niemałej ilości zabytków próżno szukać gdzie indziej. Porozumieć się można już teraz coraz łatwiej, bo młodzi ludzie otwierają się na język angielski. Z 12-letnią dziewczynką wysoko w górach w wiosce Valbone rozmawialiśmy nawet po hiszpańsku, a język włoski także jest znany, głównie z powodu powszechnego wyjeżdżania do Włoch w celach zarobkowych. Za rok, dwa lub kilka następnych lat, turysta przyjedzie do tego bałkańskiego kraju niczym nie różniącego się od Chorwacji czy Czarnogóry. Spędzi pobyt w hotelu, o historii usłyszy od przewodnika, zakupi od przebierańca tandetną pamiątkę chińskiej produkcji i miniony czas szybko zleje mu się we wspomnieniach w jedno z innymi typowymi wakacjami.
Kilka praktycznych kwestii, własnych spostrzeżeń: