To wyschnięte jezioro w Andach Boliwijskich jest największą solanką świata, najbardziej płaskim terenem na świecie i jedną z największych atrakcji fotograficznych, na którą zabierają nas Kasia Adamczyk-Tomiak i Piotrek Tomiak.
Maleńki fragmencik Salaru eksploatowany jest w celu pozyskania soli. Pierwszym etapem jest usypanie solnych kopczyków, aby pozbyć się większości wody.
Kasia i Piotrek zwiedzili wiele ciekawych miejsc podróżując przez rok dookoła świata. Przywieźli tysiące zdjęć i mają milion słów do opowiedzenia. Dziś zapraszają nas na krótką, ale jakże egzotyczną wycieczkę fotograficzną do Boliwii. Wraz z nimi odwiedzimy i chociaż odrobinę poczujemy niesamowity klimat wyschniętego słonego jeziora leżącego na wysokości ponad 3.600 m n.p.m. w Andach oraz Rezerwat Fauny Andyjskiej im. Eduardo Avaro.
Więcej o ich podróży na stronie www.zygzakiem.pl
Autorzy: Kasia Adamczyk-Tomiak i Piotrek Tomiak
Ta największa solniczka świata powstała na skutek wyschnięcia olbrzymiego słonego jeziora. Sól pokrywa tu obszar wielkości Belgii warstwą o grubości sięgającej nawet do 7m!
Chlorek sodu krystalizuje się tu w postaci wielokątów, tworząc regularną, widoczną gołym okiem strukturę.
Maleńki fragmencik Salaru eksploatowany jest w celu pozyskania soli. Pierwszym etapem jest usypanie solnych kopczyków, aby pozbyć się większości wody.
Sól transportowana jest ciężarówkami do wioski, suszona, kruszona, mieszana z jodem i pakowana do woreczków. Dziennie kilkoosobowa załoga potrafi przerobić kilka ton tego białego skarbu, w który zaopatrywana jest cała Boliwia.
Jeżdżąc na azymut po Salarze, na którym samemu wyznacza się drogę, trafia się na niesamowite wyspy. Jedną z najciekawszych z nich jest Incahuasi, którą porasta kaktusowy las.
Kłujące roślinki rosną bardzo wolno, bo około 1m na 100 lat, ale są za to niezwykle długowieczne - najwyższy okaz na wyspie ma 12m, co w po szybkim przeliczeniu daje 1200 lat!
A w pobliżu wyspy, jak wszyscy, robimy sobie mało ambitne, typowo salarowe fotki ;)
Na południe od salaru znajduje się rezerwat im. Eduardo Avaroa, pełen różnokształtnych formacji skalnych, gejzerów, monumentalnych wulkanów i wielokolorowych lagun, po których przechadzają się różowe flamingi. Wszystko razem tworzy obraz jak z innej planety i robi niesamowite wrażenie.
Pierwsze cudo na naszej drodze - Laguna Cañapa.
Laguna Honda.
Laguna Blanca.
I chyba najpiękniejsza ze wszystkich lagun – czerwona Laguna Colorada.
Jeziorka są tak śliczne, że chciałoby się do nich wskoczyć i popływać, ale niestety nie jest to zalecane ;)
Nie wiemy jak, ale flamingom kwaśne jeziorka absolutnie nie szkodzą i te sympatyczne ptaki brodzą po tej śmiercionośnej wodzie sporymi stadami.
Wiatr rzeźbi tu niesamowite formacje skalne – najpopularniejszym z nich jest skalne drzewo.
Obowiązkowym punktem wycieczek są gejzery i gorące źródła. My docieramy do nich jeszcze przed wschodem słońca. Jest naprawdę lodowato – kilka stopni poniżej zera. Można się wykąpać i mimo mrozu i braku przebieralni znajdują się śmiałkowie, którzy zażywają tej przyjemności.
Wycieczka po południowoamerykańskiej wersji Yellowstone zajmuje nam 3 dni. Pokonujemy w sumie ponad 1000 km. Mimo, że wysokość sprawia niezaaklimatyzowanym turystom sporo problemów (lokalni polecają żucie liści koki - czy pomaga, to nie wiemy, ale żuje się fajnie ;), a jazda Jeepem przypomina bardziej Rajd Dakar, niż turystyczny wypad, na pewno warto tu przyjechać i zrobić zdjęcia, których chyba nie da się zepsuć