Zapraszam do przeczytania opisu wyprawy dzień po dniu po Szkocji made by Grażyna. To nasza najlżejsza uczestniczka, która miała relatywnie najcięższy rower, chociaż bezwzględnie najlżejszy :) Mimo tego ciężaru, radziła sobie bardzo dobrze, a należy tu dodać, że była to jej pierwsza wyprawa rowerowa z sakwami – i od razu na kilkanaście dni, po niełatwym szkockim terenie.
Kraina mrocznych średniowiecznych zamków smaganych ostrym wiatrem, gęste mgły nad rozległymi wrzosowiskami, ciągnące się w nieskończoność jeziora pośród surowych szczytów górskich, soczysta zieleń pastwisk… to Szkocja, która na długo przed wyjazdem zagościła w naszych głowach motywując do intensywnych przygotowań. Większe i mniejsze zakupy, studiowanie literatury książkowo-internetowej, upajanie się pięknem szkockich krajobrazów na zdjęciach naszych poprzedników, zarezerwowanie biletów z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem, wreszcie opracowanie trasy i… szybkie, jak to zwykle bywa… trochę na ostatnią chwilę, pakowanie.
Zaczęło się ;) Krótka noc, wczesna pobudka, ekspresowe poznanie reszty ekipy, szybkie załadowanie bagaży i rowerów do zamówionego wcześniej samochodu o odpowiedniej ładowności i przejazd do Balic, gdzie z wielką pieczołowitością nasze rowery zostały wyposażone w odpowiednie ubranka ochronne. Wreszcie nadszedł ten moment, kiedy po odprawie rowerowo-osobowej nasze jednoślady i bagaże powędrowały do luków bagażowych, a my wygodnie usadowieni na pokładzie samolotu z niecierpliwością oczekiwaliśmy na wrażenia rozpoczynającej się 12-dniowej wyprawy. Kraków pożegnał nas deszczem, a Szkocja przywitała pięknym słońcem… miła niespodzianka.
Po odprawie i przygotowaniu rowerków do drogi wyruszyliśmy popołudniem w trasę, która planowo miała zakończyć się na wyspie Arran. Szlak prowadził z lotniska malowniczą ścieżką rowerową wzdłuż wybrzeża z widokami na spokojne morze z lewej strony i soczysto zielone pola golfowe z prawej. Minęliśmy ciekawe miasteczko Troon, zaś w następnym miejscu o wdzięcznej nazwie Irvine zrobiliśmy postój, dzięki któremu spóźniliśmy się na prom odchodzący z Ardrossan do Brodick na wyspie Arran. Cóż było począć – pierwszy nocleg na dziko na plaży wśród odgłosów mew i szumu fal ;).
Rankiem prom zabrał nas do Brodick na wyspę Arran zwanej Szkocją w miniaturze. Mały obszar, ale niezwykle urozmaicony – cudowne widoki gór, u stóp których rozciągały się wspaniałe wrzosowiska. Mieszkańcy witają w ukwieconych, bajkowych domkach (cottages), a każdy z nich ma swoją własną niepowtarzalną nazwę. Po drogach przechadzały się niczego nie obawiające się renifery. Bez problemu pozowały do zdjęć, czy też natrętnie wymuszały od nas jedzonko. W Lochranzie dobiegła końca nasza wędrówka po wyspie. W urzekającej scenerii ruin zamku oczekiwaliśmy na kolejny prom. Niedaleko znajduje się bardzo przyjemny maleńki bar zwany The Sandwich Station, gdzie obsługuje miła starsza pani ;-). Dostać się tu na prom nie jest już tak łatwo, nie wpuszczono nas na pierwszy ze względu na przeładowanie ciężarówkami (zabrakło miejsca dla czterech „ciężkich” rowerzystów) i musieliśmy poczekać na następny. Po przeprawie na „stały” ląd do Claonaig ruszyliśmy do Tarbet, następnie drogą A83 do Lochgilphead, gdzie spędziliśmy noc na pierwszym kempingu.
Z Lochgilphead wyruszyliśmy główną drogą A816 do Kilmartin, następnie do miejscowości Ford, gdzie zjechaliśmy w boczną drogę prowadzącą wzdłuż Loch Awe, po drodze mijając zamek Kilchurn. Docierając do skrzyżowania z główną drogą, skręciliśmy na A85 w kierunku Oban. Na trasie warto się zatrzymać i zwiedzić kościół St. Connan’s Kirk, aby przed Taynuilt osiąść na nocleg na tutejszym kempingu.
Rankiem część ekipy postanowiła zrobić sobie wycieczkę fakultatywną na okoliczną zaporę, skąd rozpościerały się romantyczne widoki na wrzosowiska, łąki oraz szczyt Ben Cruachan. Po powrocie z 30 kilometrowego wypadu, razem wyruszyliśmy drogą A85 w kierunku Oban. W okolicy Connel zjechaliśmy z trasy aby zobaczyć zamek Barcaldine, po czym dojechaliśmy do drogi A828 prowadzącej w kierunku Fort Williams. W Appin podziwialiśmy jeden z najciekawszych zamków na naszej trasie, położony na maleńkiej wysepce Castel Stalker . Około 5 km przed Kentallen udało się znaleźć kemping, którego nie było na żadnej z dostępnych nam map. Mieliśmy jeszcze na tyle sił, aby na lekko dotrzeć do restauracji w pobliskim hotelu, gdzie uraczyliśmy się piwkiem i nie tylko.
Drogą A828 dojechaliśmy do skrzyżowania skręcając na trasę A85 prowadzącą do Glencoe, jednego z piękniejszych miejsc w Szkocji – malownicza miejscowość, wokół zjawiskowe góry w dolnych partiach pokryte soczystą zielenią, doliny z jeziorkami i połaciami wrzosowisk, z których najbardziej znane to Rannoch Moor. Z Glencoe związana jest mroczna historia sięgająca 1692 roku, kiedy to 13 lutego oddziały rządowe pod dowództwem kapitana Roberta Campbella z Glenlyon, korzystające z gościny klanu MacDonaldów, wymordowały swoich gospodarzy. Atak stanowił poważne naruszenie obowiązującego w Highlands kodeksu honorowego, nakazującego udzielenia gościny nawet najgorszemu wrogowi oraz bezwzględne poszanowanie praw gospodarza. Wędrując warto zatrzymać się w Clachaig Inn, oferującym pyszne bułki „na ciepło”. W miłej atmosferze można tu też zjeść obiad, czy wieczorną kolację. A z ciekawostek – to właśnie w tym zajeździe kręcono sceny do 3 części Harre’go Pottera. Trasa niestety w większości biegnie głównymi drogami. Dopiero pod koniec wycieczki udało nam się zjechać na prywatną ścieżkę, która wiodła wokół Loch Tulla i doprowadziła nas do Bridge of Orchy. Jak sama nazwa wskazuje, głównym miejscem turystycznego zainteresowania jest most, przy którym spędziliśmy kolejną nockę na dziko. W pobliżu znajduje się hotelowy bar, gdzie można przed zakupem dokonać degustacji podawanych rodzajów piwa.
Pierwszy odcinek z Bridge of Orchy do Clianlarich przemierzyliśmy pociągiem, gdzie było nieco problemów z umiejscowieniem rowerów – wagonik na jednoślady okazał się mało pojemny i częściowo zajęty, musieliśmy więc pozdejmować sakwy i zawiesić rowerki na specjalnych hakach, a wszystko po to, aby wózek z kawą i herbatą mógł w miarę swobodnie przejechać między przedziałami. Obsługa pociągu wykazywała przy tym dużo cierpliwości, a jeden z konduktorów z uśmiechem na twarzy pomagał przy wysiadaniu podając bagaże. Co bardziej błyskotliwi mogli z nim wcześniej rozwiązywać logiczne łamigłówki przy kawie ;-). Na małej stacyjce w Clianlarich przygotowaliśmy się do drogi korzystając z bardzo sympatycznego Tea Room, gdzie można było zjeść śniadanie (polecamy słodkie bułki z rodzynkami, smarowane masłem i dżemem). Droga wiodła początkowo główną trasą A85, aby przed Loch Tay skręcić na mniej uczęszczaną A827 biegnącą wzdłuż malowniczego jeziora. Warto zatrzymać się w Killin. Mała miejscowość z wodospadem Falls of Dochart, młynem, w którym obecnie znajduje się Breadalbane Folklore Centre z informacją turystyczną oraz sklepami, z dużym wyborem pamiątek po całkiem atrakcyjnych cenach. Ugasić pragnienie i zaspokoić głód można w The Falls of Dochart Inn. Szkoda, że nie zostaliśmy do 30 lipca, kiedy to właśnie tutaj odbyły się słynne Killin Highland Games – widowiskowa impreza połączona z paradami w tradycyjnych kiltach, szkockimi przedziwnymi konkurencjami oraz tańcami ludowymi i grą na dudach. My pospieszyliśmy dalej, a trasa wzdłuż jeziora zaprowadziła nas do Kenmore, gdzie zamierzaliśmy skorzystać z kempingu, którego jednak nie było, mimo wyraźnych informacji na mapie. Mimo to, miejscowość powitała nas miłymi niespodziankami – ciekawa zabudowa rynku i zlot amatorów starych Austinów – frajda dla fotografów. Przed zmierzchem dotarliśmy do kempingu w Aberfeldy.