Inspirujemy do aktywnego spędzania czasu poza domem na własną rękę lub z wartymi polecenia organizatorami.

Gruzja na jesienny wypad

Gruzja na jesienny wypad
Pokaż to swoim znajomym

Gruzja może być ciekawym kierunkiem na wakacyjny wypad. W zależności od zainteresowań, można zwiedzać miasta lub wypoczywać na pięknych plażach. Można też zaplanować trekking po majestatycznych górach Kaukazu. O takiej właśnie przygodzie w Gruzji, opowiedział nam Przemysław Kalbrun.

Nasza ekipa zdecydowała się na trekkingowy wypad w góry Kaukazu. Przed wyjazdem skompletowaliśmy sprzęt, między innymi: plecaki typu BackDry (plecak nie przywiera do pleców dzięki czemu mokre od wysiłku plecy szybko wysychają), kije trekkingowe, buty górskie (po 2 pary), czapkę i rękawiczki (wyjazd był zaplanowany na ostatni tydzień października). Ja oczywiście zabrałem aparat fotograficzny z kompletem obiektywów. Każdy z nas posiadał kartę wielowalutową Revolut, ale zabraliśmy też dolary na wymianę. W telefonie zainstalowałem apkę „mapy.cz” (typu off-line map Gruzji).

Autor zdjęć: Przemysław Kalbrun

W lokalnej firmie (na Instagramie: tagingeorgia) wykupiliśmy usługę transportową (koszt 450 EUR na 3 osoby), która zapewniła nam nie tylko transfer z lotniska w Kutaisi do miejsca noclegu w miejscowości Mestia, ale także codzienny dowóz w wybrane miejsce. Kierowca zawsze czekał na nasz powrót z gór. Jest to rozwiązanie bezcenne, o czym wspomnę później.

Mestia to takie centrum dla wędrowców udających się w góry Kaukazu. Miejscowość posiada nawet małe lotnisko. Jest tam kilka restauracji i sklepów, w których można płacić kartą. Wszędzie są mile widziani Polacy.

Dzień 1 – lodowiec Chalaadi

Na rozgrzewkę wybraliśmy się prosto z miejsca noclegu do lodowca Chalaadi. Wędrowaliśmy czerwonym szlakiem, około 12 km w jedną stronę. Idąc u podnóża ogromnych gór, niemalże po płaskim terenie przekonałem się jak krystalicznie czyste jest tu powietrze – miało to później przełożenie na zdjęcia. W drodze powrotnej z lodowca, u podnóża Mestiachala (ujęcia wody dla Mestia), można było skorzystać z dowozu do miasta, które oferowali prywatni kierowcy. My byliśmy już poza sezonem, ale nawet wtedy na chętnych czekał jeden samochód. Co ciekawe, na całej trasie spotkaliśmy raptem dwóch turystów – z Austrii…

Dzień 2 – wioska Ushguli i lodowiec Shkhara

Drugiego dnia pojechaliśmy do osławionej wioski Ushguli. Poza zwiedzaniem samej wioski warto również odwiedzić inne miejsca w jej pobliżu. I tu sprawdziła się nasza opcja z dedykowanym transportem. Dzięki niej cały dzień czekał na nas sympatyczny kierowca, aż wrócimy z trekkingu. Ci zaś, którzy wykupili tzw. marszrutkę mieli tylko godzinę na „zwiedzanie” wioski i nie mogli pójść z nami w góry. Dodatkowo podróżujący we dwoje musieli zapłacić za wszystkie miejsca w aucie, którym dojechali na miejsce. My, de facto, w trakcie całego pobytu wydaliśmy na transport mniej i docieraliśmy wszędzie tam, gdzie tylko mieliśmy ochotę. Tego dnia poszliśmy na lodowiec Shkhara (2.557 m n.p.m.) – ok. 10 km w jedną stronę. Widoki zapierały dech w piersi. Tym razem spotkaliśmy dwie grupy turystów, ale na… koniach.

Dzień 3 – wodospad Shdugra

W kolejnym dniu wybraliśmy się obejrzeć wodospady Shdugra (trasa przez wioskę Mazeri). Od auta do najodleglejszego wodospadu było około 6 km w jedną stronę. Już z daleka odsłonił się widok na jeden z nich – pejzaż wart był każdej kropli wylanego potu. Tym razem wspięliśmy się na wysokość ok. 2.100 m n.p.m. (startując z wysokości ok. 1.550 m n.p.m. – czyli prawie jak ze Śnieżki w Karkonoszach!)

Dzień 4 – wieża widokowa cross Mestia

Czwartego dnia nie skorzystaliśmy z samochodu i pieszo wybraliśmy się na wieżę widokową cross Mestia (drewniana raczej szopa niż wieża…). Wspięliśmy się z 1.450 m n.p.m., aż na wysokość ok. 2.150 m n.p.m. Spotkaliśmy tam turystę z Polski, który przyjechał do Gruzji uprawiać kajakarstwo górskie. Robi to już od kilku lat…

Dzień 5 – góry Zuruldi i Mentashi

Kolejnego dnia kierowca zawiózł nas na przełęcz Ughviri. Z niej, najpierw czerwonym, a potem żółtym szlakiem dotarliśmy kolejno na górę Zuruldi, dalej na górę Mentashi, aby na końcu dojść do górnego odcinka wyciągu narciarskiego Rurulgi Range. I tu pojawił się problem: zaplanowałem zejść żółtym szlakiem, ale droga ta zryta ciężkim sprzętem jaki brał udział w budowie wyciągu nie nadawała się do przejścia ze względu na ilość błota. Schodziliśmy bokiem wzdłuż drogi i czas zejścia wydłużył nam się dwukrotnie. Zmierzchało, kiedy dotarliśmy do Hatsvali. Dzięki uprzejmości lokalnych mieszkanek, które zabrały nas autem, do Mestii dotarliśmy na nocleg.

Dzień 6 – Mestia cross autem terenowym i jezioro Koruldi

W szóstym dniu, za namową kierowcy, pojechaliśmy na zdobyty już wcześnie pieszo Mestia cross. Wjazd autem terenowym tak wysoko, po bardzo stromej drodze, był nie lada wyczynem. Trudno powiedzieć czy większym dla kierowców (było ich dwóch) czy dla nas pasażerów… Przy krawędzi drogi mijaliśmy krzyże, postawione na pamiątkę tych, którzy spadli i zginęli jadąc tą trasą. Na długo zapamiętamy ten przejazd… W połowie drogi mieliśmy okazję skorzystać ze studzienki z mineralną wodą – kubeczek do nalewania siarczanów, ot taki dodatek do kolejnych atrakcji. Po dotarciu na płaskowyż wyruszyliśmy już sami do jeziora Koruldi. Jezioro przypomina Wielki Staw w Karkonoszach, z tą różnicą, że położony znacznie wyżej, bo aż na wysokości 2.750 m n.p.m. Po drodze widzieliśmy kilkanaście mini-domków do wynajęcia na nocleg, w których zmieściłyby się max 3 osoby (50 EUR za dobę). Żałowaliśmy, że nie wzięliśmy ze sobą namiotów, dzięki którym moglibyśmy zostać na 2-3 dni w górach, bo widoki zapierały dech w piersiach!

Autor zdjęć: Przemysław Kalbrun

Podsumowanie

W sumie po górach przeszliśmy ok. 95 km. Wieczorne powroty do Mestii były czasem na obiad, a właściwie na obiadokolację. W dwóch restauracyjkach było tłoczno, gwarno i ciekawie, ale już za drugim razem wybrałem cichszą, mniej znaną, ale tańszą. Zamawialiśmy różne potrawy i każdy z nas po trochu je próbował. Wszystko było pyszne! W restauracji można było zamówić butelkę wina, którego cena oscylowała w granicach 40 PLN. My kupowaliśmy „domowe” wino w cenie 15 PLN za litr, o dziwo równie smaczne (ja jako smakosz win próbowałem wszystkich). Dodam iż wina butelkowe i te w dzbankach (bo tak je podawali w restauracji) są niezabezpieczane siarką więc spożycie wina 1-1,5 litra na głowę nie dewastowało naszego żołądka na drugi dzień…

Jeśli chodzi o temperatury, te wahały się w granicach 12-17 ˚C, ale przy słonecznej pogodzie i niewielkim wietrze chodziliśmy w krótkim rękawku!

Klika słów o noclegach: My spaliśmy w „agroturystyce” KetiMargiani. Dobudowany pokój zapewniał nam wystarczający komfort. Za nocleg 80 PLN od osoby + 15 PLN śniadanie = rewelacja. Świetna cena, zwłaszcza że karmiono nas swojskimi serami, pierożkami, chlebem z własnej mąki i warzywami. Było tego tyle, że nadwyżki jedzenia braliśmy ze sobą w góry.

Z kolei korzyści z wynajęcia samochodu z kierowcą były takie, że znający okolicę Grigorij podpowiadał nam gdzie zjeść, a także zaprowadził nas do leczniczego źródełka w centrum Mestii (nigdy nie odkrylibyśmy tego sami!). Okazało się, iż prawie każdy kto ma jakiś teren uprawia winorośl i sporządza wino, a metoda jego produkcji odbiega od tej znanej nam w Europie. Nasz kierowca Grigorij też produkuje wino.

Informacje w pigułce:

1.       Wyjazd jesienią jest tańszy

2.       Temperatury w sam raz dla aktywnych: 12-17 ˚C

3.       Jesień w górach to najlepszy okres nie tylko dla fotografa

4.       Koszty:

– nocleg w agroturystyce KetiMargiani – 80 PLN / osoba + 15 PLN za śniadanie,

– nocleg w mini-domkach – 50 EUR / za max 3 osoby,

– wynajęty samochód z kierowcą – 450 EUR za 3 osoby,

– domowe wino – 15 PLN za litr (w restauracji 40 PLN za litr).

Na koniec podsumowując nasze koszty wyprawy (oceńcie sami czy to drogo na pełen luksus trekking): w sumie na osobę ok. 2.300 PLN (samolot + auto + jedzenie z winem i jeszcze pamiątki). My na pewno nie żałujemy!

Pokaż to swoim znajomym
Skomentuj przez profil Facebooka
Close to Nature
Close to Nature tworzą Kasia i Lorenzo: Ona - tryskająca niewyczerpaną energią jest zafascynowana bushcraftem i survivalem. W swoich podróżach wybiera kierunki, gdzie w praktyce może sprawdzić nabytą wiedzę i zweryfikować teorie zaczerpnięte z poradników o sztuce przetrwania. On - poza akcją spokojny i zrelaksowany. Pasjonat gór, które zimą przemierza na skitourach, latem dzieląc czas między wspinaczkę w ferratach i klasyczny trekking. Połączyło ich zamiłowanie do natury. Wzajemnie nakręcali się do robienia rzeczy znajdujących się poza komfortem określanym tradycyjnie słowem turystyka. Razem… nie widzą przeszkód… Współtworzą FOTOWYPRAWY.COM dzieląc się swoimi wspomnieniami, fotografiami i doświadczeniem. Pokazują jak można obcować z przyrodą nie burząc jej piękna, jak korzystać z natury nie pozostawiając śladów swojej bytności i jak czerpać z niej pozytywną energię.