Inspirujemy do aktywnego spędzania czasu poza domem na własną rękę lub z wartymi polecenia organizatorami.

Ha Long – „Zatoka Zstępujących Smoków” – Wietnam część II

Ha Long
Pokaż to swoim znajomym

“…Widok był przerażający. Morze po horyzont zapełniło się setkami okretów wroga. W promieniach wschodzącego słońca mieszkańcom północnego wybrzeża Wietnamu ukazała się potęga najeźdźcy. To oznaczało nieuchronną klęskę. Niezwykły jest jednak dalszy ciąg tej historii. Oto bowiem bogowie czuwający nad bezpieczeństwem nadmorskiego ludu zesłali rodzinę smoków, które rozprawiły się z flotyllą agresora ratując kraj przed zagładą. W miejscu gdzie smoki uderzały swymi ogonami o wody wybrzeża  wypiętrzyły  się  setki  skalistych  wysepek.  Tak właśnie powstała zatoka Ha Long…” Stary Hang przerwał. Zaciągnął się swoją nieodłączną fajką wodną, wydobywając z   niej oprócz kłębów dymu charakterystyczny świergot. Mała May siedziała jak zahipnotyzowana, wsłuchana w opowieść swojego dziadka…

Pierwszy dzień po przylocie do Wietnamu poświęciliśmy na załatwienie wszystkich formalności, zebranie informacji oraz zorganizowanie dalszej podróży do większości miejsc, które planowaliśmy zobaczyć. W Hanoi biegaliśmy od jednego biura podróży do drugiego, negocjując ceny oferowanych wycieczek, a także kursy wymiany waluty (dolarów i euro) na wietnamskie dongi. Pod wieczór mieliśmy już dopiętą na ostatni guzik organizację pierwszych dwóch tygodni naszego pobytu w Wietnamie.

Tam Coc zwany przez Wietnamczyków zatoką Ha Long na lądzie

Na dzień drugi zaplanowaliśmy jednodniową wycieczkę do Tam Coc. To bardzo popularne wśród turystów miejsce, położone w północnej części Wietnamu, w pobliżu miasta Ninh Binh.

Około godziny 8:30 w holu naszego hotelu pojawił się przewodnik, za którym podążyliśmy do dwudziestoosobowego busa. Zebrało się już w nim międzynarodowe towarzystwo planujące na ten dzień rejs łodzią po rzece Dong. Dojazd do miejscowości Van Lam (dystans około 100 km), z której rozpoczyna się trzygodzinna wycieczka małą łodzią, zajął nam około dwóch godzin.

Ku naszemu zaskoczeniu w trakcie przejazdu do Van Lam nasz przewodnik poinformował wszystkich uczestników wycieczki, że dziś jedziemy do Ha Long Bay. Niektórzy pasażerowie busa protestowali, próbując wyjaśnić, że zaszła jakaś pomyłka. Przewodnik skomentował z uśmiechem, że Tam Coc jest potocznie zwany zatoką Ha Long na lądzie.

Po drodze do Tam Coc zatrzymaliśmy się na zwiedzanie świątyń w Hoa Lu. Miasto to w X i XI wieku było stolicą Wietnamu. Obecnie, ze względu na zachowane zabytki, jest ono bardzo popularną atrakcją turystyczną i świadectwem ciekawej historii kraju. Podczas zwiedzania jednej ze świątyń, Dinh Tien Hoang, trafiliśmy na festiwal. Mieliśmy dzięki temu możliwość podziwiania kolorowych strojów oraz obrządków towarzyszących obchodom lokalnego święta.

Po lunchu dotarliśmy do Van Lam, miejsca z którego wypływają łodzie. Zwykle są one kierowane przez jedną lub dwie miejscowe kobiety. Praca w charakterze wioślarza to jeden z głównych zawodów wykonywanych przez panie w Van Lam. Rzeka roi się od łódek pływających z prądem i pod prąd, zaś żeńska obsada łodzi do wiosłowania wykorzystuje nogi. Stanowi to dodatkowy element niezwykłego miejscowego folkloru.

Rzeka Dong wije się w malowniczym krajobrazie zdominowanym przez pola ryżowe i krasowe skały wystrzeliwujące w niebo z podmokłych terenów. Przepływa przez trzy naturalne jaskinie (Hang Ca, Hang Hai, a Hang Ba), z których największa ma 125 m długości i blisko 2 m wysokości. Bajkowy krajobraz Tam Coc wraz z całym dobrodziejstwem kulturowym tego miejsca jest równie warty obejrzenia, co także piękne, ale dużo bardziej skomercjalizowane Ha Long.

Zatoka „Zstępujących smoków” – Ha Long

Po 5 godzinach jazdy, „very luxury bus” zajechał na parking przy przystani zatoki Ha Long. Zabraliśmy z niego podręczny bagaż i ruszyliśmy w kierunku mariny. Blisko pół godziny trwało załatwienie formalności związanych z zaokrętowaniem na łódź, a czas oczekiwania można było wykorzystać na spacer po porcie z aparatem fotograficznym.

Około 15:00 weszliśmy na pokład Monkey Island Cruise, niewielkiego stateczku zacumowanego w porcie obok szeregu innych podobnych mu jednostek. Wszystkie czekały na turystów, z zamiarem wyruszenia w rejs po urokliwej zatoce.

Na pokład naszego statku weszło około 25 pasażerów, którym przydzielono maleńkie i ciemne, dwuosobowe kabiny. W środku każdej z nich umiejscowione było wielkie łóżko, którego rozmiary miały zapewne rekompensować ciasnotę i inne niedogodności pomieszczenia. W powietrzu, nad wszystkim unosił się zapach pleśni. Ale kto by się tym przejmował. Nie przyjechaliśmy przecież spać w kajutach, tylko korzystać ze słońca i podziwiać piękne krajobrazy. Nasz stateczek wyruszył w rejs w ślad za innymi łodziami, a za nim wypłynęły kolejne.

Około 17:00 zostaliśmy zaproszeni na lunch. Na stole znalazły się różne smakołyki kuchni azjatyckiej: ryby, warzywa, mięso i egzotyczne owoce. Po smacznym posiłku poszliśmy zwiedzić główny pokład i inne zakamarki statku. Ze względu na „ogromne” rozmiary naszej krypy, w przeciągu 10 minut udało nam się zajrzeć w każdy kąt. Najbardziej spodobał nam się górny pokład z wygodnymi leżakami, fotelami i stołem, przy którym spędziliśmy cały wieczór grając w przywiezioną z Polski, popularną grę towarzyską.

Po lunchu kapitan skierował statek w kierunku jednej ze słynniejszych i chętnie zwiedzanych przez turystów jaskiń w zatoce Ha Long – Hang Dau. Jaskinia była duża i przestronna, naturalnie udekorowana pięknymi formami stalaktytów i stalagmitów. Niestety wnętrze jaskini podświetlone było światłem o różnych barwach i o różnej intensywności, co przydawało całości wrażenia niebywałego kiczu. Ogromnym plusem przebywania w jaskini, była panująca w niej temperatura. Zmęczeni panującym na zewnątrz upałem mogliśmy w końcu trochę odetchnąć. Po godzinie zwiedzania jaskini wróciliśmy na statek i popłynęliśmy w kierunku ciekawych formacji skalnych wynurzających się z wody.

Kolejnym etapem rejsu po zatoce była wizyta w pływającej wiosce. Nasz statek został zacumowany w pobliżu drewnianego pomostu, po którego drugiej stronie zacumowanych było kilka łodzi, służących mieszkańcom jako środek transportu. Opuściliśmy pokład. Chętni mieli możliwość zwiedzenia okolicy wioski kajakami. Pozostali z nas mogli pokrążyć z aparatami po drewnianych pomostach i przyjrzeć się życiu mieszkańców. Akurat ta pływająca wioska była typowym punktem turystycznym, w którym mieszkańcy utrzymywali się z wypożyczania kajaków. Życie toczyło się w niej leniwie i bez pośpiechu, a wieczorne słońce nadawało kolorowym domkom niezwykłego uroku.

Dalszy etap rejsu, podczas którego podziwialiśmy wspaniałe widoki okolicznych skał, pagórków oraz próbujące się za nimi chować słońce, odbywał się przy dźwiękach pięknej muzyki. Po tym jak ostatnie promienia słońca zniknęły w wodach zatoki Ha Long nasz statek dopłynął do miejsca, gdzie cumowały już pozostałe statki. Załoga zaczęła zachęcać nas do kąpieli w wodach zatoki. Niektórych nie trzeba było długo namawiać i po chwili kilka osób wskoczyło do wody z górnego pokładu. Miłym zakończeniem dnia była uroczysta kolacja zorganizowana dla nas przez załogę statku. Oprócz gotowych, serwowanych nam przez obsługę posiłków, mieliśmy możliwość samodzielnego przygotowania sobie tradycyjnych sajgonek. Korzystając z miłej atmosfery, dobrej muzyki i przyjemnie ciepłego wieczoru, balowaliśmy do późna na górnym pokładzie statku.

Nazajutrz wczesnym świtem część naszej ekipy podreptała na górny pokład z zamiarem uwiecznienia wschodu słońca na zatoce Ha Long. Niestety poranek był mglisty, a niebo pokryte chmurami, przez które słońce niepewnie próbowało się przebić. Jak się dowiedzieliśmy była to typowa aura dla tej pory roku, gdy pochmurne poranki pogoda „nadrabia” popołudniami, które zwykle są słoneczne i upalne.

Tego dnia mieliśmy w planie rejs na Małpią Wyspę – „Monkey Island”. Po śniadaniu wpakowaliśmy się do łodzi, którą dopłynęliśmy na wyspę Cat Ba. Stamtąd lokalnym autobusem dotarliśmy na jej drugi koniec, gdzie czekała na nas kolejna łódź. Tym razem płynęliśmy mijając typowe (a nie „przygotowane” dla turystów) pływające wioski, których mieszkańcy zajmowali się połowem ryb i innych morskich stworzeń serwowanych później w lokalnych restauracjach.

Jako że na łodzi zajęłam miejsce obok sternika, łamanym angielskim próbował mi on objaśnić jak wygląda życie na wodzie. Po około godzinie rejsu dotarliśmy na Monkey Island. Wyspa jest naprawdę piękna i zgodnie ze swoją nazwą zamieszkiwana przez liczne gatunki małp. Pierwotnie mieliśmy zamiar spędzić tam noc, niestety w terminie w jakim zaplanowaliśmy rejs po Ha Long, na wyspie nie było już dostępnych wolnych bungalowów. Pozostał nam więc spacer oraz inne atrakcje, które mogliśmy sobie zapewnić sami: kąpiel w morzu, kajaki, plażowanie i badminton, który od pobytu na wyspie stał się dla większości naszej ekipy ulubioną grą.

Gdy pod wieczór wróciliśmy na statek załoga ponownie zaskoczyła nas uroczyście przygotowaną kolacją. Po posiłku wszyscy goście zniknęli w swoich kajutach na odpoczynek. Gdy błąkaliśmy się po zalanym wieczorną ciszą pokładzie nasze zainteresowanie wzbudził jeden z członków załogi, który na rufie, przy pomocy wędki próbował coś wyłowić z wody. Woda w miejscu połowów podświetlona była na zielono więc bez trudu zorientowaliśmy się, że przynętę próbują złapać małe ośmiorniczki. Ochoczo złapaliśmy za wędki oparte o nadbudówkę statku z zamiarem złowienia ruchliwego stworzonka. Niestety w odróżnieniu od Wietnamczyka, który co chwilę wyciągał z wody kolejną zdobycz, my mogliśmy jedynie cieszyć się z faktu, że naszą przynętę w ogóle coś miało ochotę ścigać. Po godzinie ekscytującego wędkarstwa, z zerowym wynikiem połowów, postanowiliśmy udać się na spoczynek do naszych kajut.

Ostatni dzień naszego rejsu przypadłna 30 kwietnia. Dzień, w którym Wietnam obchodził 40 rocznicę zakończenia wojny wietnamskiej. Po rejsie wróciliśmy do Hanoi, które od kilku dni intensywnie przygotowywało się do obchodów tego ważnego dla nich święta.

Close to Nature – znajdziesz nas: instagram

Pokaż to swoim znajomym
Skomentuj przez profil Facebooka
Close to Nature
Close to Nature tworzą Kasia i Lorenzo: Ona - tryskająca niewyczerpaną energią jest zafascynowana bushcraftem i survivalem. W swoich podróżach wybiera kierunki, gdzie w praktyce może sprawdzić nabytą wiedzę i zweryfikować teorie zaczerpnięte z poradników o sztuce przetrwania. On - poza akcją spokojny i zrelaksowany. Pasjonat gór, które zimą przemierza na skitourach, latem dzieląc czas między wspinaczkę w ferratach i klasyczny trekking. Połączyło ich zamiłowanie do natury. Wzajemnie nakręcali się do robienia rzeczy znajdujących się poza komfortem określanym tradycyjnie słowem turystyka. Razem… nie widzą przeszkód… Współtworzą FOTOWYPRAWY.COM dzieląc się swoimi wspomnieniami, fotografiami i doświadczeniem. Pokazują jak można obcować z przyrodą nie burząc jej piękna, jak korzystać z natury nie pozostawiając śladów swojej bytności i jak czerpać z niej pozytywną energię.