Iran wielu osobom kojarzy się nieprzyjaźnie. Chyba niesłusznie. Przeczytajcie, co o tym kraju w kilku słowach pisze Wojciech Blumhoff – pilot, z którym możecie tam pojechać za pośrednictwem Ex Oriente Lux.
W Iranie woda jest najcenniejszym dobrem. Pieniądze nie mają tam znaczenia, jeśli ich posiadacz nie ma dostępu do czystej wody. Woda musi być zimna. Na pytanie, „czy ma pan wodę ?” sklepikarz odpowie „nie mam”, jeśli butelki nie zdążyły się jeszcze schłodzić. W tym kraju taka odpowiedź nie jest ani kłamstwem, ani złośliwością. Wody jednak nie trzeba kupować. Od wieków kurki z zimną i czystą wodą lub nowoczesne wodopoje są dostępne w meczetach, muzeach, bazarach i ulicach. Kto jest spragniony, może się napić. Powinien jednak pamiętać o zakręceniu kurka. W takiej wodzie nie powinniśmy się myć czy, nie daj Boże, czyścić plamy na spodniach – służy do czego innego.
Na nasze pytanie, dlaczego darmowa woda jest tak łatwo dostępna w Iranie, młoda Iranka odpowiedziała: Imam Hosejn (najważniejszy szyicki święty męczennik) zginął pod Karbalą z rąk żołnierzy Muawiji niosąc bukłaki z wodą do obozu swoich stronników i ich rodzin. Nie zdołał ich donieść. Dziś w jego imieniu dajemy wodę spragnionym. Nic nie smakuje lepiej i nic lepiej nie gasi pragnienia.
Irańska przygoda dobiegała końca. Ostatniego wieczoru nasz mikrobus przedzierał się przez zaułki Teheranu. Nagle znaleźliśmy się w tłumie oświetlonym jarzeniówkami pobliskich sklepów. Tłum był tak gęsty, że musieliśmy się zatrzymać. Niejednemu z nas instynktownie przebiegły przez myśl oglądane w polskiej telewizji obrazy ludzi wykrzykujących nieprzyjazne hasła. Gdy do mikrobusu wszedł jegomość z czarnym zarostem, spodziewaliśmy się w najlepszym razie kontroli paszportów. Nic z tych rzeczy. Mężczyzna wniósł tacę z herbatą i ciastkami. Popijając aromatyczny napój, wyglądaliśmy przez okna. Ludzie stłoczeni przy samowarze pozdrawiali nas wołając „salam”, co znaczy ‘pokój’, ale wołali też „hello”, „how are you?” Świętowali urodziny dwunastego imama szyitów Pana Czasów (Saheb-oz-Zaman). Po dotarciu do hotelu jeden z uczestników wyprawy zapragnął pieszo znaleźć to miejsce. Poszliśmy razem. Wydawało się niedaleko, jednak Teheran to ogromne miasto. Nie znaleźliśmy tej ulicy. Błądząc, niemal siłą zostaliśmy wciągnięci na wesele w jakiejś restauracji. Była to kolejna miła przygoda. Niestety do odlotu zostały tylko cztery godziny. Trzeba było wracać…