Mongolia to nie tylko kraj wojowniczych potomków Czingis- Chaana, ale przede wszystkim kraina przepięknej przyrody i gościnnych nomadów starających się żyć w zgodzie z naturą. Jest to zapewne jeden z nielicznych krajów, gdzie ziemia nie należy do nikogo, zwierzęta pasą się wolno, a najlepszy sprawdzony środek transportu to koń.
Agnieszka Mróz – Ex Oriente Lux
Jest ranek, z naszymi rzeczami przy krawężniku czekamy wypatrującą rasowego, szarego UAZ-a, którym ma przyjechać nasz kierowca. Miłe zaskoczenie, iż czekanie nie trwa tak długo, kierowca przyjeżdża na umówioną godzinę (co Mongołom, z ich luźnym poczuciem czasu, nieczęsto się zdarza). Pakujemy się i ruszamy w naszą trzytygodniową podróż. Zanim jednak zdążyliśmy się nacieszyć myślą, iż wyjeżdżamy z zatłoczonego Ułan Bator w bezkresny step, zatrzymujemy się w kilku miejscach, które kierowca „musi” odwiedzić. Po zwiedzeniu labiryntu przedmieść (jurt otoczonych drewnianymi ogrodzeniami) i zabraniu kilku pakunków (co zapewne miało znaczyć, iż po drodze będziemy się zatrzymywać, by je komuś dostarczyć) ruszamy wreszcie w trasę. Jedziemy drogą asfaltową , jedną z nielicznych w Mongolii, która biegnie wzdłuż głównej magistrali kolejowej – trasy kolei transsyberyjskiej. Po kilku godzinach dojeżdżamy do Darchan, jednego z kilku miast w kraju, dawnego dużego ośrodka przemysłowego. Asfalt się kończy, a my jedziemy dalej by dojechać do naszego dzisiejszego celu, klasztoru Amarbajsgalant. Mamy nocować w jurcie należącej do ailu (domostwa) sympatycznej młodej mniszki. Mniszkę nie dziwi fakt, iż są wśród nas wegetarianie i serwuje nam kotlety sojowe, co nas bardzo cieszy, bo Mongołom żyjącym w ostrym klimacie trudno przełknąć fakt niejedzenia mięsa. W promieniach zachodzącego, lipcowego słońca idziemy zobaczyć jeden z największych klasztorów w kraju…
Paweł Szczap – Ex Oriente Lux
Nagła zmiana prędkości na szczycie stromej krętej drogi wyrywa śpiących pasażerów ze snu dokładnie w momencie, kiedy naszym oczom ukazuje się panorama jeziora Terkhiin Tsagaan. Gwałtownie wybudzony pan Zbigniew zdaje się nie dowierzać własnym oczom – pyta tylko: „To to?” Takie wrażenie pozostawia pierwszy kontakt z jeziorem Terkhiin. Dookoła rozsiane w niemałych odległościach leżą gercampy – jurty przystosowane do obsługi ruchu turystycznego, będące standardowym miejscem zakwaterowania podczas podróży przez krainę koczowników. Poza nimi i widniejącym w oddali małym miasteczkiem Tariat gruntowe drogi są jedynymi śladami cywilizacji. Okolice jeziora są usiane wzgórzami, które stanowią główny element krajobrazu krainy Changaju. Jednak to nie owe wzgórza przyciągają uwagę, a wygasły wulkan Chorgo. Trudne do wysłowienia odczucie majestatu i potęgi przyrody, które towarzyszy obserwacji wulkanu, na długo zostanie w naszej pamięci.następnego poranka, krótko po konnej przejażdżce, udajemy się na południe w kierunku rzeczonego wulkanu. Po drodze odwiedzamy jeden mniejszy krater wulkaniczny i znajdujące się w jego okolicach jaskinie: Lodową (na której dnie pod warstwą wody cały rok leży lód) i legendarną Żółtego Psa. Kiedy docieramy na skraj wulkanu delikatny deszczyk przestaje siąpić, a my podziwiając miejsce naturalnego połączenia dwóch świętych dla Mongołów elementów świata przyrody – gór i ognia, stopniowo, ścieżką wijącą się pomiędzy kopcami ofiarnymi z wulkanicznych kamieni, wspinamy się na szczyt krateru.
Zbacz: Ex Oriente Lux w naszym kalendarzu wypraw