W listopadowym numerze Rowertour na okładce jest Rumunia – Bukowina, a w środku relacja z naszej tegorocznej kilkudniowej wyprawy rowerowej po północnej części Rumunii. A tu, u nas, małe uzupełnienie, czyli próba obalenia stereotypów o tym kraju.
Tekst: Grażyna Pastuszka
Rumunię chciałam odwiedzić od kiedy zobaczyłam zdjęcia i posłuchałam relacji Krzyśka z jego wyjazdu do Transylwanii, a więc od jakichś dobrych kilku lat. W tym roku też miałam do tego kraju nie dojechać, ale pomogły prognozy pogody. Zapowiadane ciągłe opady deszczu i chłód odstraszyły nas od planowanego wyjazdu na Ukrainę. W pogoni za bardziej pogodnym niebem wybraliśmy bardziej południowy kierunek, czyli Rumunię. To był niezły spontan. Przewodnik kupiłam w dniu wyjazdu, całe szczęście wcześniej zdążyliśmy wydrukować niezłe mapy i zasięgnąć języka w Internecie. Ale nie o tym chciałam tym razem pisać. Chcę raczej dodać swoje trzy grosze do tematu pt. „Łamiemy stereotypy dotyczące Rumunii”, bo sama się przekonałam, że wciąż, chociaż na szczęście coraz rzadziej, wielu Polaków niezbyt dobrze kojarzy ten kraj, utożsamiając go z wszechobecną biedą i miejscem mało atrakcyjnym na jakikolwiek wyjazd, tym bardziej wakacyjny. Przypominam sobie reakcje kilku znajomych, którzy na podsunięty przeze mnie pomysł spędzenia tygodnia w Rumunii, wzdragali się nieco i zwykle odpowiadali: „Do Rumunii? No co ty!?” lub „Nie, z dziećmi to na pewno nie…”. Gdzieś w nas wciąż tkwi jakiś lęk, ukryta niechęć i wykreowany przez lata obraz kraju, który nie nadaje się na wakacyjny wypoczynek, ba.. na jakikolwiek wyjazd.
A Rumunia to przecież od dobrych paru lat kraj Unii Europejskiej. Owszem, wciąż jest wielkim placem budowy i modernizacji, szczególnie jeśli chodzi o drogi, wśród których są te nowoczesne, świetnie oznakowane, jak i te wyglądające jak ser szwajcarski. Prawda, nie da się nimi jechać inaczej jak tylko slalomem, albo najlepiej dać sobie spokój i na przykład zamienić auto na rower, bo nim o wiele łatwiej jest przemykać między dziurami. I ten ostatni pomysł szczerze polecam – my właśnie głównie w ten sposób jeździliśmy po Rumunii;) Jeśli jednak chodzi o bazę noclegową, powstało tutaj wiele nowoczesnych, świetnie wyposażonych pensjonatów, które do tego oferują bardzo przyzwoite, żeby nie rzec, niskie ceny noclegów. Do dziś pamiętam pobyt w błyszczącym od nowości hotelu w pobliżu Kaczyki, gdzie bez problemów pozwolono nam pozostawić niezbyt czyste rowery, a sami, też niepierwszej świeżości i w nieco umorusanych butach, powędrowaliśmy lśniącymi schodami do ładniutkich różowych pokoi za jedyne 30 złotych od osoby. Tak tanio było głównie na Bukowinie, gdyż w sąsiednim regionie – Maramureszu, ceny noclegów przypominały bardziej nasze, polskie. Północna Rumunia oferuje nie tylko hotele i pensjonaty. Widać, że coraz liczniej pojawiają się kwatery prywatne i te polecam szczególnie, bowiem właśnie tutaj można zakosztować nie tylko wspaniałej domowej kuchni (wszystko świeżutkie i pyszne), ale także podpatrzeć jak wygląda codzienne życie mieszkańców. Nierzadko kobiety ubrane są w tradycyjne stroje – i wcale nie noszą się tak ze względu na turystów, jak bywa gdzie indziej – chustki na głowach, charakterystyczne szerokie spódnice i eleganckie kolorowe lub białe, nierzadko haftowane bluzki zdobiły na co dzień niejedną napotkaną kobietę. Nawiązując do folkloru czy tradycji północnej części Rumunii, nie sposób pominąć tematu architektury. Tutejsze domy, budynki gospodarcze i zagrody to często istne cudeńka sztuki ludowej. Aby wejść na teren gospodarstwa przechodzi się zwykle przez charakterystyczną bramę, która w regionie Maramureszu będzie masywna, drewniana i pieczołowicie rzeźbiona, zaś na Bukowinie ozdobiona połyskującymi metalowymi zwieńczeniami. Wokół budynków i w ogrodach kwitnie cała rzesza przeróżnych kolorowych kwiatów. Nieodłącznym atrybutem gospodarstw są studnie – niemal każda, wyposażona w dekoracyjny daszek, wygląda jak mały bajkowy pałacyk. Dla jednych wspaniały przejaw architektury i sztuki ludowej, dla innych być może nieco kiczowate zestawienia elementów niekoniecznie współgrających z naturą. We mnie wzbudziły zainteresowanie i niemały zachwyt połączony z podziwem dla ich niewątpliwie utalentowanych i doświadczonych twórców.
Trasa naszej krótkiej wyprawy przebiegała głównie przez wioski. Tu wciąż jeszcze dominuje tradycyjne rolnictwo – gdzie okiem sięgnąć, na okolicznych pagórkach rozciągały się łąki pokryte kopkami świeżego siana, a my od czasu do czasu mijaliśmy konne wozy lub stare Dacie po brzegi załadowane sianem. Właściwie nigdzie nie zdarzyło się nam słyszeć znienawidzonego przeze mnie warkotu kosiarek – zamiast tego parokrotnie spotykaliśmy mężczyzn, którzy, po całodniowej pracy, z tradycyjnymi kosami opartymi na plecach, wracali wieczorem do swoich domów. W Polsce coraz rzadziej jesteśmy świadkami takich obrazów, dlatego w Rumunii możemy jeszcze doświadczyć tego, co u nas odeszło lub szybko i na trwałe odchodzi do historii.
Głęboko zakorzenionym stereotypem dotyczącym Rumunii jest postrzeganie jej, jako kraju Romów. Daleka jestem od nawet cienia dyskryminacji i nie mam nic przeciwko Romom, niemniej jednak chyba warto zaznaczyć, że w Rumunii, naród ten stanowi zaledwie 2,5% całego społeczeństwa, więc nawet ci, którzy z różnych przyczyn niekoniecznie mają ochotę na spotkania z Romami, mogą być spokojni, zdarza się to rzadko. Poza tym, Rumunia to kraj szczególnie bliski Polakom. Nie każdy wie o tym, że to właśnie tutaj, na Bukowinie odnajdziemy polskie wioski, gdzie wszyscy lub większość mieszkańców stanowią nasi rodacy. My dotarliśmy do Nowego Sołońca i położonej nieco dalej i sporo wyżej Pleszy, gdzie udało nam się porozmawiać po polsku z miejscowymi Polakami. Widzieliśmy polski kościół, cmentarz i polską szkołę. Niesamowite, jak przybyła tu dawno, bo w XVIII wieku społeczność, potrafiła zachować swoją narodową tożsamość i z pokolenia na pokolenie przekazywać polskość nie tylko w formie tradycji i zwyczajów, ale także rodzimego języka.
I wreszcie język rumuński. Cóż, do najłatwiejszych na pewno nie należy i nie tak łatwo jest się tu porozumieć, ale ewentualny kłopot z komunikacją można potraktować jako mały dyskomfort i wyzwanie, na pewno zaś nie należy postrzegać tego, jako argumentu przeciw wyjazdowi do Rumunii. Tym bardziej, że naprawdę wielu Rumunów – i z roku na rok coraz więcej, szczególnie tych z młodego pokolenia – całkiem nieźle posługuje się językiem angielskim. W hotelach i restauracjach najczęściej nie będziemy mieć kłopotu z wynajęciem pokoju, czy też zamówieniem posiłku. Dodam przy tym, że z reguły mieszkańcy są bardzo życzliwie nastawieni do turystów i nierzadko oferują pomoc, chociażby w postaci przekazania dodatkowych potrzebnych informacji czy na przykład czynnego udziału w łataniu wielkiej dziury w dętce, jaka przytrafiła się koledze na rumuńskiej kiepskiej drodze.
Przed wizytą w Rumunii byłam pewna, że bardzo chcę odwiedzić ten kraj. Dziś mam nadzieję, że będzie mi dane tam kiedyś wrócić, by odkrywać inne jego zakątki. Dziś też wiem, że często stereotypy są albo nieaktualne, albo w sporej mierze nieprawdziwe i niesprawiedliwe. A Rumunia ma naprawdę wiele do zaoferowania, co, przynajmniej częściowo, można zobaczyć na zamieszczonych poniżej zdjęciach.